„Gdzie ci chłopcy z tamtych lat ?”

„Dziś o tamtych czasach pamiętają głównie tylko ci, którzy je przeżyli. Dla młodzieży stan wojenny jest jak stara baśń i data, którą nie każdy z nich kojarzy.” Słowa te wypowiedział Tadeusz Andrzej Mazurkiewicz większości znany jako senator, który zmarł w 2008 roku. Jednak nieliczni wiedzą, że w młodości  absolwent Technikum Drogowo-Geodezyjnego był przywódcą „Polskiej Młodzieży Walczącej” . Organizacji, która powstała z wewnętrznej potrzeby  uczniów jarosławskich szkół średnich. W prawdzie Jarosław to nie Śląsk, Pomorze czy Warszawa, ale jego karta historii  stanu wojennego nie jest pusta i należy o tym pamiętać. Mieszkańcy do dziś wspominają ciężkie czasy związane z aresztowaniami, wydarzeniami w hucie szkła, a przede wszystkim samymi warunkami bytowymi. W nowej rzeczywistości musieli się odnaleźć nie tylko dorośli, ale także dzieci   i młodzież.

13 grudnia 1981 na ulicach pojawili się smutni panowie pilnujący porządku władzy „wybranej” przez Polaków pod czujnym okiem „przyjaciół” z Moskwy. Wschodni sąsiedzi ze szczerymi intencjami chcieli pomóc wprowadzając liczne zmiany. Zmienił się system wartości, bo od tamtej pory lepszy był złodziej niż  opozycjonista, co niezwykle podobało się machinie ucisku. Długo nie czekając  wyciągnęła swoje wszechmocne ręce po ludzi „Solidarności”. Jej sojuszniczką okazała się sama Temida, która pozbyła się opaski bezstronności i dostosowując się do sytuacji założyła ciemne okulary na wzór generała w polskim mundurze. „Dajcie mi człowieka a znajdę na niego paragraf”- w myśl najnowszej zasady prawa pracowało wielu prokuratorów oczyszczając ponoć niepodległy  i suwerennym kraj zwany Polską.

 Zniewolenie dotknęło cały obszar ojczyzny, także Jarosław. Na terenie miasta powstały młodzieżowe grupy konspiracyjne. Wspomniana wcześniej „PWM” Andrzeja T. Mazurkiewicza, a także „Jarosławska Organizacja Solidarnych” Krzysztofa Mruka oraz  Niezależne Zrzeszenie „Wolność- Równość-Niepodległość” pod przywództwem Macieja Ulmy. Młodzi ludzie, pokolenie urodzone w komunizmie, któremu po wydarzeniach sierpniowych 1980 roku pozwolono zachłysnąć się wolnością. Pokoleniu, któremu przyszło żyć w świecie jakiego nie pokazują żadne z telewizyjnych kolorowych reklam. Ba ! W ich dzieciństwie telewizor był luksusem, na który mogli sobie pozwolić nieliczni. Dlatego dzieciaki od najmłodszych lat słuchały opowieści  osób, nierzadko walczących     w szeregach AK. 

Podobnie było w przypadku Jacka Stępnia wspominającego babcine piosenki o sowietach. Członek  NZ WRN przyznaje, że to właśnie ją obwinia  o swoją antykomunistyczną działalność.  W podstawówce często przesiadywał nad atlasem geograficznym i zastanawiał się dlaczego Polska ma takiego sąsiada. Pamiętając  rodzinne opowieści marzył o rozpadzie Związku Radzieckiego. Historia w jego domu była od zawsze nie tylko ze względu na babcię, ale także  na mamę, która była nauczycielką tego przedmiotu. Nic dziwnego, że jako młody człowiek przeczytał jednym tchem „Kolumbów” Romana Bratnego. Jacek miał szczęście, mógł wymieniać się poglądami z kolegami podzielającymi zaniepokojenie sytuacją w kraju. Wspólnie tworzyli zgraną grupę rówieśników. Jednym z chłopców do niej należących był Maciej Ulma, człowiek niezwykle spokojny i skromny. Jak sam przyznaje zainteresowanie sprawami ojczyzny wyssał z mlekiem matki. Jego dom był bardzo reakcyjny , a o polityce rozmawiano zawsze, dlatego w tym kontekście miał bardzo dobre podłoże. Po chwili wtóruje mu Jacek i zaznacza, że to go właśnie w tej rodzinie ujęło :” oni potrafili żyć sprawami obecnymi i przedwojennymi- tymi pięknymi”. W życie kulturalne i polityczne szczególnie angażował się ojciec, Tadeusz Ulma. Mama raczej stała z boku , chociaż też miała sprecyzowane poglądy. Na tym kończy się opowieść o rodzinnym domu, ale po chwili głos zabiera Andrzej Zgryźniak z PWM i dopowiada, że tato kolegi  zasiadał w Diecezjalnej Radzie Kultury przy abp. Ignacym Tokarczuku, a po wolnych wyborach sprawował mandat senatora. Maciek o tym nie wspomniał, ale nie wstydzi się tych faktów, po prostu nie lubi się tym afiszować. Nic też dziwnego, że to właśnie młody Ulma został wybrany liderem NZ WRN. Chłopak skromny, twardo stąpający po ziemi, z ukształtowanymi przekonaniami , zdeterminowany, konsekwentny- wymieniali zalety przywódcy towarzysze ze „szczeniackiej konspiracji.”

W niedługim czasie po wprowadzeniu stanu wojennego potrafił zmobilizować grupę kolegów i nadać jej formy organizacyjne. Jednak zaznacza, że nie miało to nic wspólnego z górnolotnymi ideami. 13 grudnia 1981 to data ich naturalnego odruchu buntu wynikającego z patriotycznego wychowania. Ze szczerej chęci zamanifestowania określonych poglądów i pokazania w jakikolwiek sposób, że ludziom dzieje się krzywda. Niezależne Zrzeszenie „Wolność-Równość-Niepodległość” tworzyli zaprzyjaźnieni uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w Jarosławiu. Ich działalność polegała przede wszystkim na wyrażaniu protestu w postaci napisów i ulotek o treści:  Solidarność zwycięży!, Reżimowi- nie, pracuj wolno!, Uwolnić więźniów politycznych, Junta wojskowa pseudo WRON, Wy wrony precz z naszego podwórka, Precz z neostalinizmem, List do Generała . Popularne również były słowa wiersza:”  Jeszcze tym razem czołg, pałka i tarcza…”.

 Zrzeszenie funkcjonowało, ale należy pamiętać, że „za komuny” nie było lekko. Młodzi opozycjoniści  na każdym roku napotykali trudności, które wspólnymi siłami starali się pokonywać. Sami, wewnątrz grupy. Pomoc z zewnątrz mogła prowadzić do niebezpieczeństwa i dekonspiracji . Mały krokami zmierzali do sukcesu, kupowali papier i dziecięce drukarki. Oczywiście wszystko „na raty” , przecież nie mogli pójść  do sklepu i powiedzieć :”poprosimy papier, drukarki i aerozol do tego. A, a ile pani tego ma ? To dobrze ! Bierzemy wszystko!”. Czujne  ucho ówczesnej władzy było wszędzie- a działało na tyle efektownie- że nikt o nim nie zapominał. Dlatego w celu przygotowania plakatów i ulotek kwiat młodzieży z „WRN” zapadał się pod ziemię. W kotłowni Jacka Stępnia trwały prace nad produkcją i ulepszaniem niezbędnych do wypełniania założeń organizacji materiałów. Panowie konspiratorzy nie musieli się obawiać niespodziewanej wizyty stróżów prawa . W kotłowni  było tak szaro od dymu papierosowego, że z trudnością widzieli sami siebie. Reasumując wszystkie środki bezpieczeństwa  łącznie z zasłoną dymną znalazły zastosowanie. Jak przyznaje jeden z naszych bohaterów, dziś już palenie jest niemodne, ale kiedyś…. Kiedyś piło się, paliło i drukowało ulotki. „Ulotki bez umiaru, a resztę z umiarem”- precyzuje Andrzej Zgryźniak  zaznaczając, że proporcje zawsze były zachowywane . Działalność popularnych „wywrotowców” nie ograniczała się tylko i wyłącznie do produkcji i kolportażu ulotek. Jednak należy przyznać, że ich dzieła sztuki okazały się hitem na rynku, co przejawiało się ogromnym zainteresowaniem kolekcjonerów z SB. Z pewnością „łowcy talentów” niejednokrotnie chcieli poznać zdolną jarosławską młodzież, ale chłopcy woleli pozostać anonimowymi artystami. Czasami swoje zamiłowanie do sztuki okazywali poprzez napisy na  budynkach. Skoro po wojnie na kamienicach pozostały dziury po kulach, to dlaczego i oni nie mogliby pozostawić czegoś po sobie ?  Rozpoczęły się poszukiwania odpowiedniego preparatu, który przedłużyłby „żywotność” „antypaństwowych” haseł. Z racji tego, że członkowie Niezależnego Zrzeszenia zajmowali się również sprawami typowymi dla chłopców w ich wieku,  cudowny preparat szybko został odnaleziony. „Miałem taki środek do smarowania resorów, czarny smar grafitowy. Spróbowałem, pisze. Pociągnąłem na dworcu PKP- na tym tunelu- Ręce precz od Solidarności !  Potem jak nas już powypuszczali to drapali to i tynk zbijali. Później znowu zatynkowali, a to znowu wyszło! Taki to był preparat!” – opowiada Jacek Stępień . 

„Wywrotowcy” łączyli „szczeniacką konspirację” z nauką w ogólniaku. Z pewnością nie było im łatwo biorąc pod uwagę fakt, że uczęszczali do klasy maturalnej. Rok 1982 to nie tylko czas egzaminu dojrzałości, który na nich czekał, ale także długo oczekiwanego balu studniówkowego. Każdy maturzysta z wypiekami na twarzy szykuje się na pożegnalną imprezę, na zabawę niepowtarzalną i jedyna w swoim rodzaju. Ale jak można tańczyć i śmiać się w najlepsze gdy naród jest bity i prześladowany ? Nie może być inaczej – studniówkę należy zbojkotować ! Po latach trudno wskazać pomysłodawcę tego karygodnego czynu. „Wydaje mi się, ze w całej Polsce była taka akcja i my się w ten sposób podłączyliśmy do tego, co działo się w kraju” – tłumaczy lider „WRN” Maciej Ulma. Opozycjoniści  utożsamiali się ze społeczeństwem, a przez swoją działalność wyrażali solidarność z nim. „Słowo stało się ciałem” – uczniowie jednej z klas maturalnych nie pojawili się na pożegnalnym balu. Bojkot przypadł również do gustu Andrzejowi Zgryźniakowi, który w prawdzie należał do innej organizacji ( „PWM”), ale poparł towarzyszy szkolnej niedoli :” niespecjalnie potrafiłem tańczyć . W ten sposób miałem usprawiedliwienie”. No cóż, kolega Andrzej upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu.  Jednak z żalem należy przyznać, że niewielu zdecydowało się sprzeciwić woli szkoły, która wcześniej informowała o obowiązkowej obecności. Później  nauczyciele dokładnie przepytali wagarowiczów, gdzie to się było w czasie studniówki, notabene imprezy odbywającej się w środku dnia. Kto dziś sobie wyobraża taką potańcówkę w szkole średniej ? Odpowiedź jest prosta, ten kto wie jakim „cudownym zjawiskiem” jest godzina policyjna.

W lutym 1982 roku nastąpił przełom w konspiracyjnym życiu jarosławskiej młodzieży. 28 dnia miesiąca odbyło się tajne spotkanie wytypowanych członków organizacji  w salce nad chórem u Fary. Niezależne Zrzeszenie „WRN” i Polska Młodzież Walcząca miały się połączyć w jedno ugrupowanie działające pod szyldem Legionu Wolności. Rozmowom przewodniczyli  Maciej Ulma i Andrzej Tadeusz Mazurkiewicz. W rzeczywistości nigdy nie doszło do zjednoczenia młodzieżowej konspiracji w tym mieście. Początkowo, przyczyną takiego obrotu sprawy były różnice w koncepcyjnych założeniach(„PWM” deklarowało działalność dywersyjną ). Później na przeszkodzie stanęły aresztowania.

SB w końcu znalazło pretekst żeby się przyczepić. Na pierwszy ogień poszedł zecer z drukarni, Marek Malinowski. Niektórzy okazali się nazbyt wygodni i „złożyli” u niego zamówienie na ulotki. Zrobiło się zamieszanie, ludzie zaczęli zeznawać przeciwko niemu. Potem posypały się kolejne aresztowania. Rano, 9 marca do domu państwa Ulmów  przybyło trzech mężczyzn i kobieta. Zgromadzili rodzinę w jednym pomieszczeniu i rozpoczęli przeszukiwanie nie dając spokoju nawet pająkom na strychu. Za pierwszym podejściem nie znaleziono nic. Niemożliwe, czynności należało powtórzyć. Trafił się nieistotny drobiazg- dla poszukiwaczy na miarę złota. Chorego wówczas Maćka zabrano na komendę nie zwracając uwagi na protesty i argumentację rodziców. Zapakowano go do samochodu, chociaż do miejsca docelowego miał rzut beretem. W Jarosławiu przebywał około trzech dni, następnie został przewieziony do Rzeszowa. Był przesłuchiwany przez prokuratora ppor. Lutosława Góreckiego.  Pan mundurowy zapewniał , ze przez niego ojciec pożegna się z pracą. Obietnicy dotrzymał, bo wykładowca rzeszowskiej WSP stracił posadę, ale wtedy nie to było najważniejsze. Rodzina Macieja Ulmy nie miała o nim żadnych wieści, a potem dochodziły te najgorsze, że umarł i już więcej się nie zobaczą. Tymczasem lider „WRN” otrzymał trzymiesięczną sankcję i skierowano go do Załęża. Mijając bramy z ciężkimi drzwiami słyszał charakterystyczny trzask krat. Zbiorowa cela. Spartańskie warunki sanitarne i miejsce do spania na podłodze dzielone z dwudziestoma innymi osobami. I to oczekiwanie co dalej. Przydział do konkretnej celi, zapach pasty, opiekuńczy współlokator ciekawy wszystkiego. Atmosfera jak w domu, bo u Ulmów podłogi zawsze były pastowane. Życie toczy się dalej – uniemożliwiony jakikolwiek kontakt, samotne „wypady” na spacerniak i ten facet, tylko czekający na potknięcie młodego chłopaka. Gdy okazało się, że cela jest spalona nie było innej rady, więźnia należało przenieść. Kolejna cela Maćka to kolejna niespodzianka. Klasyczna grypsera- Cygan skazany za zabójstwo i drugi osobnik osadzony za coś w podobnym stylu. Towarzystwo wybitnie niesprzyjające aklimatyzacji. Pewnie panowie nie zakolegowaliby się, gdyby nie szachowe zdolności „nowego”. „ W więzieniu był taki system, że za wygraną można było coś mieć. Grali na takiej zasadzie, że krzyczeli do siebie jakie wykonują ruchy. Grali piętrami, a na sznurkach przez kraty, w takich siateczkach spuszczano fanty. Popularne były przede wszystkim papierosy, kawa i herbata. Dzięki temu, że siedziałem cichutko i grałem - a oni krzyczeli, że u nich w celu nikogo nie ma- zaczęli wygrywać. Zaczęli mieć te wszystkie fanty i ja zacząłem mieć fory.”   Po takim przekręcie Maciek został zaakceptowany, a nawet polubiony. Gdy Cygan dostał polecenie sprania młodego, nie zrobił tego. Zasymulował bójkę waląc w kraty i wrzeszcząc. Zero reakcji klawiszów. Następnego dnia weszli mundurowi i bacznie się przyglądali Ulmie, bo jak na człowieka, który miał być skatowany wyglądał wprost kwitnąco. To co nie spotkało chłopaka spotkało Cygana. Po całej nocy „rozmów” wrócił dotkliwie pobity.

Swoje aresztowanie również bardzo dobrze pamięta Jacek Stępień. Tamtego dnia bał się, że spóźni się do szkoły. Szykował się do wyjścia, gdy usłyszał, ze mama otwiera komuś drzwi. Esbecy wparowali do domu i przeszukiwali najciemniejszy zakamarek. Nagle rozległ się huk, „goście” chwycili za broń i byli przygotowani do samoobrony. Chyba sami nie przypuszczali, że tyle strachu może im napędzić spadający obraz Madonny. Historia tego „wywrotowca” jest niespotykana, bo rzadko zdarzało się, że skazywano za działalność „antypaństwową” i zarzucano sympatyzowanie z …NSDAP. SB znalazło naklejki ze znaczkami przypominającymi swastyki, a pozostałą część bajki ułożyło samo. Nie pomogła ani histeria matki, ani protesty ojca. Chłopakowi założono bransoletki, wsadzono w czarną wołgę i zawieziono do aresztu. O czym wtedy myślał ? „ (…) zobaczyłem Martę, moją koleżankę i pomyślałem, że się spóźni. Zawsze spotykaliśmy się w połowie drogi i później już razem szliśmy do szkoły.” Kolejnym punktem więziennego pielgrzymowania był Załęż. Jacek trafił tam z kolegą, Tomkiem Pieczonką. Obaj około 7 godzin siedzieli o pustych brzuchach, bo nogami do przodu wyjeżdżał człowiek ”Solidarności”. Po przydzieleniu celi Jacek nawiązał znajomość z góralem, który cieszył się, że wśród tak młodych ludzi można znaleźć prawdziwych patriotów. Zapewne każdy rodzic byłby dumny z takiego syna, ale wtedy państwo Stępniowie raczej o tym nie myśleli. Niewiedza i przede wszystkim strach o dziecko zaprowadził ich na MO w Jarosławiu, gdzie nie uzyskali żadnej informacji. Na całe szczęście w nieszczęściu Jacka odnaleziono w Załężu.

Po aresztowaniach przyszedł czas na procesy. Wydawać by się mogło, że pozostali członkowie Zrzeszenia zaniechają działalności. Nic bardziej mylnego. Koledzy pamiętali o „zapuszkowanych” i rozrzucali ulotki zawierające informację na temat złapanych kolegów z konspiracji. Należy bowiem zaznaczyć, że nie wszystkim postawiono zarzuty, niektórzy wyszli  z komendy po 48 godzinach. Ostatecznie przed sądem stanęli : Maciej Ulma, Artur Janowski, Tomasz Pieczonka, Andrzej Pluta , Jacek Stępień, ( uczniowie „Kopernika”) I Andrzej Kida ( pracownik ZPC „SAN”); z odrębnej grupy kolportażowej –Witold Kowalczyk (absolwent LO), Maciej Radkowski (Technikum Budowlane ) i Marek Malinowski (pracownik drukarni). W tym zacnym gronie znalazł się również ks. Władysław Drewniak- osoba niezwykle zasłużona dla Jarosławia. Wszyscy wymienieni dwukrotnie stawali przed wojskowym wymiarem sprawiedliwości, który w stanie wojennym orzekał w sprawach politycznych. Pierwszy proces odbył się w dniach 12-14 czerwca 1982. Opozycjoniści byli wówczas sądzeni przez Wojskowy Sąd Garnizonowy w Rzeszowie. Panowie wyszli na wolność, otrzymując jednak wyroki w zawieszeniu. Nie mógł się z tym pogodzić prokurator ppor. Lutosław Górecki, któremu najwidoczniej marzył się spektakularny proces za który otrzymałby awans. Niezłomnie apelował o bezwarunkowe zamknięcie oskarżonych na czas obowiązywania wyroków.  W niedługim czasie, bo we wrześniu ( 24-25) miał miejsce kolejny proces , tym razem przed Sądem Warszawskiego Okręgu Wojskowego na sesji wyjazdowej w Rzeszowie. Mecenasowie : Świerczewski, Kruk i Kawalec broniący oskarżonych otrzymali wsparcie ze strony kolegi z warszawskiej palestry. Do akcji wkroczył sam Władysław Siła- Nowicki  urządzając spektakl , na który pan prokurator nie był przygotowany. Sprawa rozpoczęła się odczytaniem przez ppor. Góreckiego aktu oskarżenia  powołując się na artykuł dekretu o  stanie wojennym głoszący m.in. :” Kto rozpowszechnia fałszywe wiadomości mogące wywołać niepokój publiczny lub rozruchy podlega karze więzienia do lat pięciu”. Należy zaznaczyć, że „fałszywe” to w tym przypadku określenie względne. W tamtym czasie fałszywe było wszystko co przeciwstawiało się i ubliżało władzy. Mecenas Siła-Nowicki jak na prawnika, który „ z niejednego pieca jadł chleb” przystało z uwagą wsłuchiwał się w słowa Góreckiego.

Precz ze stanem wojennym – obrońca zacytował hasło widniejące na jednej z ulotek.

- Czy przewodniczący WRON i naczelny zwierzchnik sił zbrojnych gen. Jaruzelski , nie stwierdził  wprowadzając stan wojenny, ze jest on złem, tyle że mniejszym?  – padło pytanie retoryczne z ust chodzącej legendy prawa.

-Czy pan prokurator jest zwolennikiem stalinizmu ? – z rozbrajającą szczerością zapytał Siła-Nowicki .                

- Ależ skąd ! – w nerwowym odruchu odpowiedział prokurator

- Wobec tego hasło precz z neostalinizmem powinien pan uważać za słuszne – analogicznie  wywnioskował mecenas.

Taktyka wybrana przez obronę z pewnością nie przypadła do gustu oskarżeniu. Z minuty na minutę malały szanse na spektakularny awans ppor. Lutosława Góreckiego. Kompromitacja zbliżała się wielkimi krokami, a ostateczny ruch należał do Siły-Nowickiego:

- Czy nawoływanie do bojkotu studniówki  mogło wywołać niepokój lub rozruchy publiczne jak inkryminuje wspomniany artykuł ? – zapytał wymownie patrząc na prokuratora. Nie doczekawszy się odpowiedzi, dopowiedział:- Owszem mogło wywołać… popłoch wśród panienek, które raptownie straciłyby partnerów.

Po sali sądowej rozniósł się donośny śmiech obecnych. Jedynie sędziowie z racji sprawowanego urzędu nie pokusili się o komentarz i zachowali powagę. Finezyjna obrona doświadczonego prawnika sprawiła, że sąd utrzymał wyroki w zawieszeniu. „Młodzi gniewni” i ich katecheta mogli wrócić do domów. Jednak to nie był koniec nieprzyjemności, niektórzy swoją konspiracyjną działalność okupili niedopuszczeniem do matury i musieli powtarzać klasę. Szkoła nie uznała usprawiedliwień uczniów, chociaż wszyscy dobrze wiedzieli co się z nimi działo. W trudnej sytuacji do chłopców pomocną dłoń wyciągnęli nauczyciele z ogólniaka. Dzięki  wsparciu belfrów i własnemu zaangażowaniu, mogli oni w przyszłym roku przystąpić do egzaminu dojrzałości.

Ciekawa historia przydarzyła się członkowi „WRN”, Waldemarowi Kwietniowi. Po wypuszczeniu z aresztu, z powodu braku dowodów potrzebnych do oskarżenia,   mógł planowo przystąpić do matury . Trafił na SGPiS,  gdy był w wojskowej szkole podchorążych złożono mu nietypową propozycję. Poproszono go o rozszyfrowanie osób stojących za studenckimi protestami. Zdarzenie miało miejsce miesiąc przed wyborami ’89. Pan Kwiecień nie zdecydował się na „współpracę”. Jako były, czynny „wywrotowiec” mógł działać na dwa fronty, co ostatecznie zniechęciło „poszukiwaczy przyjaciół”.

Po latach panowie apelują o niegloryfikowanie.  Zarzekają się, że nie zrobili nic wielkiego, nic ponad to czego wymagała sytuacja. Na tamten czas po prostu chcieli zaznaczyć swoją obecność  i zamanifestować, że ludziom dzieje się krzywda. Nie zamierzali pozostać biernymi  w obliczu niesprawiedliwości i przemocy. Działali, bo działano w całej Polsce,  a oni utożsamiali się z narodem, czuli przynależność  do określonej grupy społecznej.  Tożsamość, naród, ludzka krzywda- pewnie wielu osobom trudno zrozumieć dogłębne znaczenie tych słów, bo przyszły inne czasy, priorytety i przede wszystkim inne wychowanie. Jednak dla bohaterów tej historii nie są to puste wyrazy wypowiadane w słowotoku, rzucane na wiatr. Wynieśli to z rodzinnych domów wraz z wartościami, którymi starają się kierować przez całe życie. Z pewnością nikt z członków rodziny „młodych gniewnych” nie przypuszczał, że wyrosną z nich „bandyci” sprzeciwiający się „jedynej słusznej władzy”.   Zapewne oni sami, ówcześni uczniowie szkół średnich nie zdawali sobie sprawy, że konsekwencje ich młodzieżowej działalności będą tak daleko idące.

Dziś z uśmiechem na twarzy wspominają okres swojego konspiracyjnego działania, chociaż nie zawsze było im do śmiechu. Maciej Ulma i Jacek Stępień podczas rozmowy bardzo energicznie opowiadali o losach organizacji. Jednak kiedy padło pytanie o reakcje rodziców na widok synów powracających do domu z aresztu zapadła  cisza. „ Ulga… uczucie ulgi i radość (…)”. Odpowiedź krótka, być może zbyt zdawkowa, ale wyraz twarzy rozmówców w tamtej chwili mówił wiele. Powrót do domu jest jednym z tych momentów, które na zawsze pozostanie w ich pamięci. Podobnie jak pojęcia patriotyzmu i honoru, bo one towarzyszą im od zawsze. Bez względu na to, że ostatnio są one „passe” nie tylko wśród większości społeczeństwa, ale także wśród elit.  Podczas spotkania panowie przypominali sobie wydarzenia, których byli uczestnikami kilkakrotnie nie zgadzając się w pewnych kwestiach. Później dochodzili do konsensusu i zadowoleni mówili :” tak, to właśnie tak było !”. Jednak bezapelacyjnie zgodni byli w kwestii  tego kto miał najgorzej podczas aresztowań. Jednomyślnie wskazali Marka Malinowskiego –zecera w drukarni- który został złapany jako pierwszy. Po jego aresztowaniu nastąpiła fala kolejnych, ale dziś nikt nie ma do nikogo pretensji. „Malinowski to bardzo w porządku człowiek” – przyznaje po latach Maciej Ulma. W czym jeszcze zgadzają się „wywrotowcy”? W tym, że należy wspomnieć o kolegach, którzy z nimi współpracowali, a nigdzie nie ma o nich ani słówka, bo to wielkie nieporozumienie.  Specjaliści od kolportażu ulotek   i „antypaństwowych” napisów to większości  cisi bohaterowie , których  można spotkać na całym świecie. Po zakończeniu opozycyjnej „kariery” na jarosławskich ulicach każdy poszedł w swoją stronę. Niektórzy wyemigrowali, inni  pozostali w rodzinnym mieście do dziś uśmiechając się na widok  budynków, na których demonstrowali  malarskie umiejętności.

 Niezależne Zrzeszenie” Wolność-Równość-Niepodległość”  nie odegrało znaczącej roli w historii stanu wojennego. Jego członkowie nie raz skakali przez płot, ale nie były one tak spektakularne  jak ten Lecha Wałęsy. Żaden z nich nie podpisywał porozumień śmiesznym długopisem i nie dostał Nagrody Nobla. Jednak Maciej Ulma, Jacek Stępień, Waldemar Kwiecień, Artur Janowski, Tomasz Pieczonka, Andrzej Pluta,  i wszyscy tutaj nie wymienieni poczuli na własnej skórze czym jest stan wojenny. Zapisali piękną kartę w historii Jarosławia, bo pokazali, że są Polakami. Udowodnili, że młodzi ludzie nie muszą i wręcz nie mogą być bierni w sprawach najważniejszych. Członkowie „WRN”, „PWM” i „JOS” to żywe dowody na bohaterstwo i odwagę jarosławskiej młodzieży. Dziś  są tymi samymi „szczeniakami” z lat 80. tylko z większym bagażem doświadczeń . Nie szukają poklasku i nie życzą sobie, by ktoś piął się na szczyt po ich plecach. Żyją normalnie i czasami opowiedzą jak to „było ostro”, gdy Polską rządziła „słuszna władza”. Robią to zdecydowanie za rzadko, a powinni częściej, bo naprawdę warto !

Jak się potoczyły losy Niezależnego Zrzeszenia” Wolność- Równość-Niepodległość” ?

 „Na tamten czas stworzyliśmy coś co miało działać, a później się skończyło. W sumie to   z większością spotkaliśmy się w zeszłym roku, po ponad dwudziestu  latach od tamtych wydarzeń. Wspominaliśmy po części tamte lata , ale i tak jeszcze kiedyś musimy się spotkać” – opowiada Jacek Stępień.

Ot taka niezwykła historia zwykłych chłopaków z Jarosławia.

 (Praca konkursowa)